Pomóż maluchowi zrobić pierwszy krok
Twoje dziecko właśnie wkroczyło w etap swobodnego przemieszczania się z miejsca na miejsce dowolnym sposobem. Być może czołga się, być może pełza, raczkuje lub wybiera jeszcze inną metodę. Bez względu na tę przejściową formę transportu niebawem zacznie chodzić. Jak pomóc maluchowi postawić pierwsze kroki? Oto kilka rad mamy świeżo upieczonego „chudziaczka”.
Przede wszystkim i absolutnie pod żadnym pozorem nie staraj się uczyć chodzić dziecko, które nie przejawia najmniejszego zapału do tej czynności. Karygodnym błędem wychowawczym (i to nie tylko w kwestii chodzenia) jest przyspieszanie na siłę pewnych faz rozwojowych. Smyk sam wie, kiedy przychodzi jego czas na samodzielne chodzenie (siedzenie, mówienie, jedzenie itp.) i żadne zabiegi mamy nie przyspieszą tego procesu. Wręcz przeciwnie, mogą go opóźnić, gdyż malec będzie poirytowany ciągłymi niepowodzeniami, zmęczony nadmiernym wysiłkiem fizycznym i nieszczęśliwy.
Spokojnie obserwuj więc zachowanie swojego szkraba. Gdy da ci sygnał, że jest gotów do nauki nowych rzeczy – pomagaj, lecz nie wyręczaj. Zanim dziecko pójdzie, musi nauczyć się stać. Swobodne podnoszenie się i w miarę stabilne utrzymywanie postawy pionowej (na początku z podparciem o meble, nogi mamy itp.) są znakiem, że lada moment brzdąc odkryje, że w tej pozycji także można się przemieszczać. By go zachęcić umieszczaj w polu jego widzenia, lecz nieco dalej niż na wyciągnięcie ręki ciekawe przedmioty. My stojącej przy łóżku Helence kładliśmy nieopodal telefon, który stanowił dla niej ekscytujący przedmiot pożądania. Chcąc go wziąć do rączki mała musiała prędzej czy później zrobić krok w bok.
Pamiętaj, że jakikolwiek postęp w nauce należy nagrodzić uznaniem. Każdy mały kroczek zasługuje na brawa, całusa czy przytulenie, a na pewno nieocenione będą słowa pochwały typu „doskonale” czy „pięknie! udało ci się zrobić kroczek”. Zadowolenie rodziców jest ogromna mobilizacja do dalszych ćwiczeń, dlatego nie szczędź dziecku ekspresywnych zachowań komplementujących jego wysiłek. Helenka zawsze, gdy udało jej się dojść do zabawki czy rzeczonego telefonu, słyszała „świetnie” i widziała wystawiony w górę kciuk. Teraz, gdy podchodzi do nas lub w innych analogicznych sytuacjach, sama pokazuje nam kciuk.
Opanowanie kroku dostawnego wzdłuż mebli prowadzi do chęci eksploracji terenu i prób chodzenia w przód. Jest to etap, w którym zaczyna być potrzebna pomoc kogoś dorosłego lub… chodzik-pchacz. Nasza córa odziedziczyła taki sprzęt po starszej kuzynce, jednak gdyby nie to, pewnie nie zdecydowalibyśmy się na zakup(wydatek rzedu ok. 150 zł). Zabawka sprawdziła się przez pierwsze kilka dni, jednak później mała zupełnie straciła zainteresowanie nią. Dużo ciekawsze i skuteczniejsze okazało się samodzielne wędrowanie od mamy do łóżka, od szafki do taty itp. Z początku jeden, dwa kroczki, a z czasem dystans ten się zwiększał, aż mogła bezproblemowo przemierzyć całą długość pokoju.
W kwestii tradycyjnych chodzików jestem tego samego zdania, co ortopedzi – odradzam ze względu na wyrabianie złych nawyków u dziecka. Po pierwsze, chodzik utrzymuje część ciężaru malucha, w związku z czym smyk ma ograniczoną możliwość poznania i nauczenia się balansowania na nogach. Po drugie, programuje sobie błędne układanie stóp i obciążanie zewnętrznych krawędzi. Po trzecie, sposób wprawiania się w ruch przypomina bardziej odpychanie się od podłoża niż przenoszenie ciężaru ciała z jednej nogi na drugą. Jeśli zależy ci na samodzielności dziecka, zrezygnuj z tego typu wątpliwych „udogodnień”. Pamiętaj, że masz pomagać, a nie wyręczać.